wtorek, 20 września 2011

Przecztaj proszę: małe podsumowanie + apel

Te 2 miesiące w Indiach zleciały tak szybko, że aż ciężko w to uwierzyć. Wydałam znacznie więcej pieniędzy niż przewidywałam, w dodatku straciłam telefon, a komputer mi się zepsuł, ale jestem cała i zdrowa - to najważniejsze. I niczego nie żałuję. Czas spojrzeć na plany, jakie miałam przed wyjazdem i zrobić mały rachunek sumienia...

Odczuwam niedosyt - mogłam zrobić jeszcze tyle rzeczy, lecz nie starczyło na to czasu, pomimo że starałam się wykorzystać go jak najlepiej. Nie mogę powiedzieć, że nie zmarnowałam ani chwili. Były godziny i pojedyncze dni, których muszę przyznać, że nie wykorzystałam w pełni. Ale najważniejsze, że w takich chwilach odpowiednio szybko przypominałam sobie "pamiętaj po co tutaj jesteś i że nie masz zbyt wiele czasu, więc nie marnuj ani chwili". Pomagało :) Bywało ciężko, naprawdę momentami piekielnie ciężko. Były łzy i marzenie o tym, by wrócić do domu. Ale to były pojedyncze chwile, które zresztą wystąpiły tylko na początku. O wiele więcej było łez radości i wzruszenia. O wiele więcej było chwil bezgranicznego szczęścia. O wiele więcej było uczucia ciepła napełniającego serce, jakiego nie odczuwałam nigdy wcześniej w moim życiu. Pokochałam te dzieciaki i całą "rodzinę" Suyam Charitable Trust. Tego, co mi dali nie da się opisać słowami. Może kiedyś zapomnę ich imiona, może kiedyś zapomnę ich twarze, ale jestem absolutnie pewna, że nigdy, przenigdy nie zapomnę tego, co przy nich czułam...

Początkowo zaczęłam pisać tego bloga mając zupełnie inną wizję jego celu. Miał być jedynie miejscem, gdzie moi bliscy będą mogli upewnić się, że żyję i dowiedzieć się trochę więcej o tym, co u mnie słychać. Stało się jednak tak, że stał się on blogiem nieco komercyjnym za sprawą rozgłośnienia ze strony mojej byłej (wspaniałej zresztą) uczelni oraz publikacji adresu i fragmentów na innych portalach internetowych. Postanowiłam więc cel pisania tego bloga zmodyfikować i wykorzystać go na poniższy apel do wszystkich, którzy tu zaglądają - zarówno tych, których znam, jaki i nieznajomych:

Kochani, Suyam Charitable Trust jest organizacją, która naprawdę ZMIENIA ŚWIAT NA LEPSZY. Jego założyciele pracują od wczesnego poranka do późnych godzin ncnyh nie dbając o siebie, lecz mając przed sobą cel, jakim jest dawanie dzieciom lepszej przyszłości. Wyobraź sobie teraz inteligentych, pracowitych, utalentowanych, uczynnych i uśmiechniętych kilkunastolatków, którzy planują właśnie wybór collegu. A teraz pomyśl sobie, że te same osoby mogłyby w tym momencie żebrać na ulicy, kraść, nie umieć czytać...
Ja ich widziałam naprawdę... Suyam Charitable Trust odmienia życia dzieci na zawsze. Daje im tak niewiele i tak wiele zarazem - edukację, wychowanie, jedzenie i kawałek podłogi do spania. Warunki są bardzo skromne i dzieci muszą być niezwykle samodzielne już najmłodszych lat. Niemniej ważna jest tutaj wzajemne pomaganie sobie przez dzieci.


Zastanów się... Może możesz coś zrobić dla tej organizacji? Jej założyciele uważają, że przyjazd wolontariuszy z innych krajów to ogromna wartość. Możesz przylecieć tutaj na praktykę lub wolontariat, oni będą bezgranicznie szczęśliwi z tego powodu. Możesz prowadzić zajęcia, tak jak ja, możesz nauczyć te dzieci czegokolwiek tylko chcesz - gier, tańca, innego języka, obsługi komputera, naprawdę czegokolwiek... Jeśli bardziej interesuje Cię zarządzanie niż praca z dziećmi to również jest to jak najbardziej możliwe - możesz pomóc w pracach biurowych, zarządzaniu, marketingu czy też fundraisingu. Bilet do Indii jest sporym wydatkiem - to fakt. Na miejscu jednak nie będziesz już musiał/a martwić się o koszty zakwaterowania i wyżywienia. Może myślisz, że lepiej te pieniądze wydać na jakieś fajne wczasy, ale wierz mi - w zamian za pracę tutaj dostaniesz bardzo wiele. Nie mówię tu jednak o rzeczach materialnych,ale o tych najważniejszych, których nie da się wyrazić w pieniądzu. Tego nie dadzą Ci żadne wakacje, nawet najwspanialsze. Dostaniesz niezwykłe uczucie wzruszenia i chwile bezgranicznego szczęścia, które zapamiętasz do końca życia. Dostaniesz dużo wdzięczności od osób, które poświęcają całe swoje życie dla dobra innych. Dostaniesz wdzięczność i ogrom uśmiechów od wspaniałych dzieci, które uszczęśliwić jest bardzo łatwo  i które będą niesamowicie zainteresowane wszystkim, co będziesz im mówić. Staniesz się członkiem tutejszej wielkiej "rodziny". Oprócz tego zobaczysz niesamowity kraj i jego pasjonującą kulturę opartą na niezwykłej gościnności. 


Jednak jeśli zależy Ci na tym, by połączyć to reż z wakacjami to dodaj sobie do czasu pracy dodatkowy tydzień lub dwa na podróżowanie. W pracy bowiem należy tu dać z siebie jak nawięcej - będzie się od Ciebie oczekiwać samodzielności i tego, byś włożył/a w to całe swoje serce. Napis na drzwiach biura głosi "Work is workship. God is love. Work more talk less". Jest to jednak praca dająca niesamowite uczucie satysfakcji i gwarantuję Ci, że nie będziesz nią zbyt zmęczony/a, a już na pewno nie znudzony/a. Nie jest to też praca ponad siły - nigdy nie będzie to więcej niż 8 godzin dziennie, chyba że sam/a tego będziesz chciał/a. Może martwisz się, że nie asz sobie rady, ale również gwarantuję Ci - dasz! :)

Możesz przylecieć  tu na dowolny okres czasu i kiedy tylko Ci pasuje. Polecam kontakit bezpośredni z Suyam (nie przez AIESEC!). Z przyjemością odpowiem na każde Twoje pytanie czy wątpliwość, czy też dam trochę porad, nawet jeśli się nie znamy

Zajrzyj też na strony:
http://www.suyam.org/ 

http://www.siragu.org/ 


Jeśli Twoja sytuacja wygląda tak, że masz motywację i zapał do pracy, a jednym, co Cię blokuje to koszty podróży do Indii napisz proszę do mnie maila. Zamierzam postarać się znaleźć rozwiązanie dla osób z takim problemem.

Trzymam kciuki za Ciebie i Twoją decyzję!
 Jak głosi hasło Suyam - "Awake yourself"...  
 




wtorek, 30 sierpnia 2011

Indyjskie zwyczaje cz.2

Kolejna mieszanka informacji o tym, co w Indiach przykuło moją uwagę:

Zacznę tym razem od sprawy czystości. Indie uważane są za kraj zaśmiecony i trudno się z tym nie zgodzić. Wyrzucanie śmieci za okno samochodu czy też gdziekolwiek indziej jest na porządku dziennym. Jedynie w Mumbaju grożą za to wysokie mandaty i ludzie faktycznie się nie zachowują w ten sposób zbyt często, więc jest stosunkowo czysto (a więc jednak się da! Tylko kiedy system taki zostanie wprowadzony w innych miastach?). Mieszkańcy Indii nie są przyzwyczajeni do sprzątania. Prawie każda, choćby średnio zamożna rodzina ma tutaj osobę, która sprząta im w domu, pierze, zmywa...

W Indiach kobiety mają specjalne prawa. Napisy typu "First class & Ladies" nie są rzadkością na stacjach i w pociągach krótkodystansowych. Często też do kas biletowych istnieją oddzielne kolejki dla kobiet, co często okazuje się zbawienne, np. przed wejściem do Czerwonego Fortu w Delhi udało nam się dzięki temu zamienić na oko ok. 200-osobową kolejkę na kilkuosobową. Nie mam pojęcia czy populacja kobiet jest tu znacznie mniejsza niż mężczyzn, czy też rzadziej wychodzą one gdziekolwiek, ale tak to często wygląda. Swoją drogą kolejki są takie długie w tego typu miejscach, dlatego że przed wejściem każdemu sprawdzana jest dość dokładnie zawartość torebki czy plecaka. Na większych stacjach kolejowych istnieją również oddzielne kolejki wyłącznie dla zagranicznych turystów. W takim przypadku nie trzeba stać w kolejce, a wchodzi się bezpośrednio do biura, gdzie można usiąść, na spokojnie uzyskać wszystkie informacje i zakupić bilety. Całkiem miło.

Hindusi często są niezwykle ciekawscy i zwykle niczego się nie krępują. Nie zapomnę jak Dennis robił coś na swoim laptopie, a za jego plecami ustawiło się z 5 osób i patrzyło mu przez ramię co on tam robi (Dennis ich nie widział). To normalka w Iniach - jeśli coś ich zainteresuje to po prostu będą bez najmniejszego skrępowania się przyglądać i to często przez długi czas. Nie krępują się także pytać o cokolwiek - wiek, wyznawaną religię, stan cywilny... - to pytania, które potrafią zadać nawet na samym początku rozmowy, co mi akurat nie przeszkadza.

Hindusi bardzo lubią pomagać. Zapytać np. o drogę można każdego - jeśli nie mówi po angielsku lub nie zna tego miejsca, to zacznie sam zaczepiać innych w celu uzyskania odpowiedzi. Zdarzyło nam się też wielokrotnie, że ludzie widząc nas z mapą sami podchodzili i pytali czy mogą nam pomóc. Niektórzy jednak tak bardzo lubią "pomagać", że wskażą nam jakikolwiek kierunek, zamiast przyznać, że nie znają odpowiedzi. Dlatego zawsze warto pytać kilku osób, by mieć pewność.

Aktualnie nie mam pojęcia dlaczego większość hindusów to wegetarianie. Jeszcze jakiś czas temu myślałam, że teligia to nakazuje, ale jednak nie. Czasem nawet w świątyniach zabija się kozy i następnie przygotowuje z nich posiłki dla wiernych. Zapytałam moją "indyjską mamę" (dyrektorkę szkoły) o to dlaczego właściwie nie je mięsa ani jajek - czy chodzi jej może o względy etyczne odnośnie zabijania zwierząt, skoro nie religijne. A ona odpowiedziała, że... nie wie! Po prostu nigdy nie spróbowała, nie je, nie chce spróbować i nie ma pojęcia dlaczego. Naprawdę ciekawe.

Ludzie w Indiach kochają deszcz. Gdy tylko zaczynam swoje małe "narzekania" pt. dlaczego znowu leje, reakcja prawie każdego jest taka sama - mówią "to dar Boga". Stąd wyszło małe nieporozumienie - gdy pytałam dyrektorkę szkoły o pogodę jaka będzie w tym okresie w Goa, powiedziała mi, że będzie świetna. Później się okazało, że dla niej świetna pogoda to pogoda deszczowa ;)

W Indiach używa się niezrozumiałych dla osób zza granicy liczebników, a mianowicie: "lakh" i "crore". Np. populacja Indii to 117 crore'ów i każdy tutaj dokładnie w ten sposób poda tę liczbę. Na dodatek mają oni problem z przeliczaniem tego na "normalne" liczby, ale po długich ustaleniach i kilkukrotnie zmienianych wersjach udało się w końcu dowiedzieć, że lakh to 100 tysięcy, a crore to 10 milionów

Hindusi są dość religijni. Jakiś czas temu miałam zaszczyt wziąć udział w "imprezie" z okazji 75. urodzin ojca założyciela organizacji, w której pracuję. Świętowanie tego wydarzenia opierało się właściwie wyłącznie na długich obrzędach religijnych. W pierwszy dzień modlono się przez wiele godzin przy specjalnym dzbanku z wodą, którą posypywano niezliczoną ilością płatków kwiatów.




W drugi dzień najpierw również kilka godzin modlono się, tym razem przy małym ognisku rozpalonym w środku domu. Do ogniska tego wrzucano różne zioła. Nie jestem w stanie sobie wyobrazić jak byli oni w stanie tak długo wytrzymać w tym pomieszczeniu, bo ja stałam na zewnątrz domu i ciężko mi było wytrzymać, gdy tylko się trochę zbliżałam do wejścia, z powodu duszącego dymu. Po tych modlitwach solenizant i jego żona polewani byli wodą z dzbanka, nad którym modlono się poprzedniego dnia. Na koniec goście podawali na złotej paterze prezenty i zrobiono całą masę zdjęć z gośćmi, których było tego dnia ok. 100, albo nawet więcej.

Wraz z Jake'm również zanieśliśmy prezenty.



A tutaj cała ekipa nauczycielska z solenizantem i jego żoną.


Jak widać, na uroczystość założyłam sari. Obiecałam kiedyś zdjęcia w tym stroju, więc wstawiam:



Jedzenie podczas ceremonii, zostało podane na liściach bambusowych :) Można też spotkać się z tym w wielu restauracjach.


A to już zupełnie gdzie indziej - indyjski specjał o nazwie Gola. Jeslt to kruszony ubity lód, do którego wbija się patyczek i nalewa specjalnego syropu w wybranym smaku.


Mieszkańcy Indii noszą wiele rzeczy na głowie. Czasem nawet nie podtrzymują ich ręką! Na dworcu nie jest to rzadkością, że spotyka się kogoś niosącego nawet 2 duże walizki na głowie :) I są to zarówno mężczyźni, jak i kobiety.



Aż czasem miałam ochotę spróbować czy to faktycznie takie wygodne, że tyle osób w ten sposób nosi swoje bagaże ;)

Na koniec zamieszczam jeszcze parę zdjęć. Oto imponująca świątynia Kapaleeswarar, czyli największa świątynia w Chennai:




A tutaj straganik z darami, jakie wierni składają w świątyni - są to zwykle kwiaty i owoce.


I jeszcze trochę zdjęć typowo indyjskich straganików z owocami i kwiatami.




Pan sprzedający nieco inną odmianę kokosów.


A tutaj durian, czyli najbardziej śmierdzący owoc świata (ale bardzo smaczny!). W niektórych krajach nie można go jeść publicznie w wielu miejscach z powodu tego nieprzyjemnego zapachu.


I na koniec piwo "strong" bezalkoholowe, takie to chyba tylko w Indiach można kupić :)

niedziela, 28 sierpnia 2011

Niesamowity Mumbai

Mumbai to piękne i niezwykłe miasto. Jest również uważane za najdroższe miasto Indii i trudno się z tym nie zgodzić patrząc chociażby na ceny hoteli. Za noc zapłaciłyśmy ponad 80 zł wybierając jeden z najtańszych hoteli w sensownej lokalizacji (dla porównania w Delhi było to 25 zł, a w Goa 45 zł). Mumbai to ogromna metropolia - jego populacja jest równa około połowie populacji całej Polski! Jest to kolejne miejsce zupełnie inne od pozostałych, które w Indiach widziałam. To miasto pełne kontrastów i mieszanki kulturowej. Tutaj znajdziemy wille największych gwiazd Bollywoodu, ale i największą dzielnicę slumsów w całej Azji...

W Mumbaju zobaczyłyśmy m.in. następujące miejsca:

  • Gateway of India  - łuk o wysokości 26 metrów, wzniesiony na cześć wizyty brytyjskiej pary królewskiej. Również przez tę bramę opuścił Indie ostatni oddział brytyjski. W 2003 roku na pobliskim parkingu terroryści zdetonowali bombę zabijając wiele osób.


  • Hotel Taj Mahal - jeden z najdroższych hoteli na świecie, zaatakowany podczas zamachu terrorystycznego w 2008 roku. Zbudowany został w 1903 r. przez indyjskiego milionera, gdy odmówiono mu wstępu do jednego z drogich hoteli dla Anglików, dlatego że był Hindusem.


  • Muzeum Księcia Walii
  • Galeria sztuki Jahangir
  • bulwar Marine Drive
  • Kamala Nehru Park i Hanging Garden ze ślizgawką dla dzieci w budynku o kształcie buta i pięknym widokiem na Morze Arabskie




  • Tarapurwala Aquarium
  • Świątynia Mahalaxmi
  • Nehru Science Centre
  • Chhatrapati Shivaji Terminus - przepiękny budynek dworca kolejowego, będący również jednym z miejsc zamachów terrorystycznych w 2008 roku. Zdjęcie zapożyczone z Internetu, bo niestety byłyśmy tam wieczorem i było już trochę zbyt ciemno na zrobienie dobrego zdjęcia.

Byłyśmy także w pobliżu jednej z Wież Milczenia, czyli budowli, w której wyznawcy zaratusztrianizmu pozostawiają swoje zwłoki na żer ptakom. Do miejsca tego mają jednak wstęp tylko wyznawcy tej religii, a z zewnątrz jest ono zarośnięte drzewami, tak że nic nie widać. Może to i lepiej...

Wybrałyśmy się też statkiem na wyspę Elefanta, gdzie znajduje się zespół wykutych w skale świątyń z pięknymi rzeźbami i płaskorzeźbami pochodzącymi z VIII-IX w.





Ostatniego dnia postanowiłyśmy zakończyć swoją podróż po Indiach nieco innym akcentem - wybrałyśmy się do Essel World, czyli największego wesołego miasteczka w Indiach połączonego z największym parkiem wodnym w całej Azjii. Był to naprawdę niezły pomysł, wybawiłyśmy się świetnie. Niestety jednak na sam park wodny trzeba byłoby poświęcić cały dzień ponieważ kolejki są olbrzymie. Ale niektóre różnego rodzaju atrakcje naprawdę robią wrażenie, zwłaszcza te w parku wodnym.





A niedaleko Essel World znajduje się imponująca buddyjska Pagoda.


Wieczorem trafiłyśmy przypadkowo na jakiś pochód na cześć hinduskiego boga pomyślności nazywanego Ganeśa.



piątek, 26 sierpnia 2011

Mały raj na ziemi - Goa


Tak, jestem już w Polsce, ale ostatnio nie miałam zbyt wiele czasu na napisanie czegoś, a na dodatek mój komputer się zepsuł. Mój blog jednak nie byłby pełny, gdybym nie dodała tutaj jeszcze kilku postów...


Goa to bardzo popularne miejsce na spędzanie wakacji, zwłaszcza dla Hindusów, Rosjan i Brytyjczyków. To miejsce jest zupełnie inne niż reszta Indii, przystosowało się bowiem w pełni do potrzeb turystów. To miejsce, gdzie czuje sie wszechobecny relaks. Mieszkańcy regionu mają nawet odpowiednie słowo na to, brzmiące ''susegad'', co w wolnym tłumaczeniu znaczy ''just chill out''. Goa nie jest typowym miejscem do zwiedzania zabytków, ale własnie przede wszystkim do odpoczynku. Aktualnie jednak nie jest zatłoczone, ponieważ nie jest to sezon turystyczny w Indiach - ten bowiem zaczyna się tu w listopadzie. Z tego tez względu nie mogłyśmy skorzystać z bardzo wielu atrakcji, takich jak np. sporty wodne, rejsy statkiem do delfinów i krokodyli w
ich naturalnym środowisku, czy też wycieczki do wodospadów Dudhsagar. Pogoda również nie była zbyt wakacyjna, gdyż trwa tu obecnie monsun, co oznacza niemal codzienne deszcze. Pogoda jednak jest tu bardzo
zmienna i często z ulewy zmienia się nagle w bardzo słoneczna.


Co więc tutaj robiłyśmy? ''Susegad'' przede wszystkim :) Na odpoczynek wcześniej nie było zbyt wiele czasu, a wakacje dobiegają końca, więc trzeba było nadrobić zaległości. Zrobiłyśmy zakupy pamiątek, spędziłyśmy trochę czasu na plaży, odwiedziłyśmy plantację przypraw, kilka kościołów, hinduską świątynię, muzeum archeologiczne; wybrałyśmy się w krótki rejs statkiem (niestety podczas monsunu jest to możliwe tylko na rzece) i na imprezę do lokalnego klubu :) Muszę powiedzieć, że moja koleżanka z Rosji zmieniła mi się tu nie do poznania. Ze spokojnej, powiedziałabym nawet, że lekko nieśmiałej dziewczyny zmieniła się w osobę, która postanawia zrobić tu całkiem niemały tatuaż, a koło 4.30 nad ranem na moją propozycję powrotu do hotelu pyta
dlaczego JUŻ chcę wracać ;)


Na plaży nie spędzałyśmy zbyt wiele czasu, przede wszystkim ze względu na pogodę. Inną sprawą był fakt, iż spędzanie czasu na plaży było dość męczące ze względu na nieustanne prośby hindusów o możliwość zrobienia sobie z nami zdjęcia. Wcześniejsze prośby tego typu nawet mnie bawiły i nie przeszkadzały za bardzo, ale w momencie, gdy w ciągu 30 min siedzenia na plaży dostaje się kilkadziesiąt próśb tego typu, to naprawdę można mieć dość ;) Strojów kąpielowych nikt na plaży nie nosi (choć jest tak podobno tylko poza sezonem). Dopiero ostatniego dnia wybrałyśmy się na inną plażę, gdzie zobaczyłam jedną turystkę w bikini. Wtedy uznałam, że mam gdzieś tych wszystkich hindusów i też będę się kąpać i opalać w stroju kąpielowym, tym bardziej, że pogoda była słoneczna jak nigdy odkąd tam byłyśmy. Paradoksalnie, gdy byłam w stroju przestałam mieć problemy z jakimkolwiek zaczepianiem ze strony hindusów. Do teraz nie do końca wiem jaka była przyczyna. Być może tak źle wyglądam w stroju kąpielowym ;) A może po prostu byłam "zbyt wyzwoloną" kobietą dla nich i się bali? W każdym razie nareszcie było trochę spokoju, co mnie totalnie zaskoczyło. Wystarczyło tylko kilka godzin na takiej pogodzie, bym nieźle się spaliła, a właściwie tak bardzo jak jeszcze nigdy w życiu. Bardzo mnie to zaskoczyło, bo nawet po tygodniowym pobycie w Tunezji nie miałam żadnych problemów ze skórą, a tu po kilku godzinach cierpiałam i wyglądałam strasznie przez kilka dni.






Jak wspomniałam wcześniej, wybrałyśmy się tu też na plantację przypraw. Niestety uroku tego miejsca nie da się oddać słowami czy też na zdjęciach. Urok tego  miejsca to spacerowanie ścieżkami z przewodnikiem, próbowanie i wąchanie aromatycznych przypraw...



A tu popijam sobie herbatkę z trawy cytrynowej. 






W pobliżu plantacji skorzystałyśmy z przejażdżki na słoniu - nie jest zbyt wygodny :)





Rejs statkiem po rzece był również fajnym doświadczeniem, przede wszystkim ze względu na to, że w środku panowała impreza. Muszę przyznać, że jako wielka fanka tańca uwielbiam patrzeć na tańczących indyjskich facetów - na to jak w całości poświęcają się tańcu, na ten uśmiech i błysk w oku, po którym widać, że naprawdę kochają taniec. Są naprawdę niesamowicie muzykalni. No i, co tu dużo mówić, są przy tym w dużej części piekielnie przystojni ;)










W Goa można zrobić bardzo tanie zakupy (szkoda tylko, że już w tym momencie nie miałam zbyt wiele miejsca w mojej walizce...) A jeśli chodzi o alkohol to jest tu niesamowicie tani. Degustację wypadało przeprowadzić ;) Chlubą Goa jest wódka Fenny, którą kupić można tylko tutaj. Jest ona robiona z orzechów nerkowca. Dużą butelkę (bodajże 0,75 l) takiej wódki można tutaj kupić 10-15 zł. Taka sama cena obowiązuje np. za gin czy rum. Ciekawostką jest to, że praktycznie wszystkie alkohole sprzedawane są wyłącznie w plastikowych butelkach. A co jeszcze ciekawsze - można znaleźć też alkohole w plastikowych torebkach o pojemności 90 ml!




W takich torebkach można tu kupić wódki smakowe, rum, whiskey... Na początku kupiłam jako ciekawostkę bardzo mocno obawiając się jakości, ale okazało się, że jest dużo lepsza niż jakakolwiek wódka smakowa, jakiej kiedykolwiek spróbowałam! Wódka o smaku mango pachnie dosłownie jak sok, w smaku również da się wyraźnie wyczuć słodkawy smak mango.


Do Goa warto się wybrać, nawet poza sezonem. Choć bardzo chciałabym zobaczyć to miejsce również w sezonie. Panuje tu niezwykła atmosfera, pełna uśmiechu, przyjaznego nastawienia, relaksu i bezinteresownej pomocy w razie potrzeby. Można też spotkać tu wielu innych obcokrajowców, przede wszystkim z Rosji, ale my spotkałyśmy tutaj także osoby z Australii, Nowej Zelandii, Anglii, Nepalu, Francji... Goa to miejsce, które ma swój naprawdę fajny klimat, choć nie jest to klimat typowo indyjski.



sobota, 13 sierpnia 2011

Delhi + Agra

Bardzo cieszę się, że miałam okazję zobaczyć stolicę Indii i główny zabytek tego kraju, jakim jest niewątpliwie Taj Mahal. W Delhi miałyśmy zarezerwowany hotel w bardzo dobrej lokalizacji, mniej niż 1 km od głównej stacji kolejowej. Cena też kusząca, bo jakieś 12 zł od osoby za noc. Tak małego pokoju nie widziałam jeszcze w żadnym hotelu, na dodatek nie miał żadnego okna wychodzącego na zewnątrz, a jedynie okno, którego przeznaczenia nie udało mi się odgadnąć, wychodziło ono bowiem na korytarz. Inną bardzo ciekawą sprawą było to, że dostałyśmy 1 ręcznik na 2 osoby (co nam nie przeszkadzało, bo i tak mamy swoje), a gdy poprosiłyśmy o coś do przykrycia się na noc to powiedziano nam, że tylko 1 prześcieradło jest dostępne aktualnie ;) Jednak za taką cenę i lokalizację było jak najbardziej ok, tym bardziej, że w hotelu zbyt wiele czasu nie spędzałyśmy, bo nawet na sen brakowało nam czasu.


Delhi zwiedzałyśmy korzystając ze specjalnej, turystycznej linii autobusowej, która robi pętle po całym mieście zawożąc ludzi do 19 miejsc turystycznych tego miasta. Niestety nawet w ciągu 1,5 dnia nie było możliwe, by odwiedzić wszystkie z nich.

Pierwszego dnia zobaczyłyśmy następujące miejsca:
  • Feroz Shah Kotla - jedna z siedmiu antycznych części Delhi, wybudowana w XIV w.


    Można tu znaleźć sporo nietoperzy. Poniżej zdjęcie sufitu z nowymi znajomymi, którzy na szczęście sobie spali i nie zaczepiali nas :)

  • Brama Indii - pomnik wybudowany ku chwale induskich żołnierzy, którzy zginęli podczas I wojny światowej i wojny z Afganistanem.



  • Purana Quila (Stary Fort)




  • Grobowiec Humayuna - ten grobowiec, wybudowany w XVI w., ma szczególne znaczenie, ponieważ był to pierwszy grobowiec ogrodowy na indyjskim subkontynencie. Inspirował on powstanie kolejnych, aż do Taj Mahal.


  • Świątynia Lotosu – we wnętrzu tej świątyni nie ma żadnych symboli religijnych, może się w niej modlić każdy, niezależnie od wyznawanej wiary.
    Miejsce to robi niesamowite wrażenie. Jego zwiedzanie jest całkowicie darmowe (z tego, co widziałam to dzięki pracy wielu wolontariuszy), a przy wejściu rozdawane są ulotki informacyjne o świątyni. Pani rozdająca je zapytała nas w jakim języku chcemy dostać, a gdy odpowiedziałyśmy, że angielskim, to poprosiła, żebyśmy podały nasz prawdziwy, ojczysty język. Byłam zdziwiona, że moja koleżanka z Rosji faktycznie otrzymała ulotkę po rosyjski, ale nic nie opisze mojego zaskoczenia, gdy śmiejąc się powiedziałam, że jestem z Polski, a pani wręczyła mi ulotkę po polsku! 
 

Drugiego dnia w Delhi zwiedziłyśmy:
  • Raj Ghat - upamiętniający miejsce, gdzie w 1948 roku dokonano kremacji zamordowanego Mahatmy Gandhiego.


  • Qutab Minar - minaret wzniesiony z czerwonego piaskowca o wysokości 73 metrów. Otaczający go teren archeologiczny zawiera budynki nagrobne, bramę Alai-Darwaza i dwa meczety .





  • Wioska Hauz Khas



  • Grobowiec Safdarjunga

  • Jantar Mantar - uważane za najstarsze obserwatorium astronomiczne tego typu na świecie.


  • Fort Czerwony




    A
    tutaj z indyjską rodzinką, która poprosiła mnie o wspólne zdjęcie i była za to strasznie wdzięczna. Kocham ten kraj za to, że tak łatwo jest dać ludziom troszeczkę szczęścia :)


  • Agmal Khal Market – bazar polecony mi przez dyrektorkę szkoły jako mniej turystyczny, a co za tym idzie również tańszy. Kupiłam tu prześliczną skórzaną torebkę, z której strasznie się cieszę :)
200 km od Delhi znajduję się Agra. Na miejscu wynajęłyśmy taksówkę na 8 godzin (20 zł/os). Był to niezły pomysł, tym bardziej, że oprócz kierowcy jeździł z nami jakby przewodnik, dzięki któremu mogłyśmy się sporo dowiedzieć o odwiedzanych miejscach, choć nie wchodził on z nami do środka, a jedynie opowiadał nam o nich podczas jazdy.

W Agrze zwiedziłyśmy:
  • Taj Mahal
    Nie da się opisać słowami tego, co się czuje widząc go na żywo. Żadne zdjęcie też nie odda jego piękna. Przebywanie w jego pobliżu działa niesamowicie kojąco. Ma się ochotę po prostu usiąść na chwilę, nic nie mówić, po prostu pobyć tam w ciszy i napawać jego widokiem.











    W okolicy można spotkać sporo małpek :)


  • It mad-ud-daula - grobowiec nazywany „Baby Taj Mahal”


    A w środku, nie wiedzieć czemu, tak po prostu śpią sobie ludzie...

  • Fort Agry





    A w oddali widać Taj Mahal...




  • Parę sklepów (w większości niesamowicie drogich), gdzie zabierał nas nasz przewodnik. Jak się później dowiedziałam z innego źródła, jest to dość typowa praktyka tutaj, ponieważ dostają oni prowizje od sklepów za przyprowadzanie tam turystów.  Ale udało się też zahaczyć o tańsze sklepy z pamiątkami :)

Delhi i Agra są zupełnie inne od Chennai. To niemal jak inny kraj – inna uroda ludzi, inny język, inne zwyczaje, inny ubiór, inne jedzenie… Należy również dodać, że jest to miejsce znacznie bardziej turystyczne, a co za tym idzie, również droższe. Tutaj targowanie się wygląda inaczej, bo zwykle pierwsza cena jest wzięta z kosmosu. Ciężko też uzyskać tak dobrą cenę np. za taksówkę, jak w Chennai. Inną sprawą są bilety wstępów do zabytków, które są dość drogie, ale tylko dla turystów zagranicznych. Przykładowo do Taj Mahal bilet wstępu dla ludzi z Indii kosztuje jakieś 3 zł, a dla zagranicznych turystów ponad 45 zł! Ale warto, naprawdę warto…

Biali ludzie kojarzeni są tutaj z bogaczami. Powiedziałabym nawet, że niekiedy uważani są za „lepszych” i czasami traktowani niemal jak święci. Zdarza się nam nawet, że dzieci zaczynają nas całować w ręce. Czasem można poczuć się naprawdę nieswojo... Ale to sporadyczne przypadki, zwykle jest bardzo sympatycznie.