czwartek, 30 czerwca 2011

Kilka słów o weekendzie


W weekend udało mi się trochę odpocząć. W sobotnie popołudnie moi gospodarze zorganizowali dla mnie towarzysza, który zabrał mnie na małą wycieczkę i pokazał kilka miejsc. Po pierwsze i najważniejsze – rozumiałam się z nim całkiem dobrze. W sumie to facet ten okazał się bardzo wykształcony i świadomy tego, jak odmienne jest życie w innych krajach. Czułam się jakbym rozmawiała z Europejczykiem, a nie hindusem. Poza tym okazało się, że również jest wyznania rzymsko-katolickiego, co nie jest zbyt często spotykane tutaj. Zabrał mnie do bazyliki św. Tomasza, a potem na plażę. Dzięki niemu dowiedziałam się całkiem sporo o historii Indiach, o Chennai i indyjskich zwyczajach. Obiecał, że na pewno zabierze mnie wraz ze swoją rodziną jeszcze w kilka miejsc w któryś weekend.
Chennai ma jedną z najdłuższych plaż świata. Na plaży jednak nie widać żadnych ludzi leżących na ręcznikach. Ludzie jedynie spacerują tutaj w pełni ubrani, trochę osób kąpało się w oceanie (oczywiście również w ubraniach). Woda jest naprawdę ciepła, a na plaży jest pełno krabów, ale podobno nie są niebezpieczne i prędzej uciekną niż ugryzą. Mam taką nadzieję :)


W niedziele moi gospodarze zabrali mnie do centrum handlowego. Po raz pierwszy przejechałam się tutaj rikszą. Jest to dosyć tanie – przejechaliśmy co najmniej 10 km, a zapłaciliśmy mniej niż 5 zł (w sumie za 4 osoby!! ).  Centrum handlowe było całkiem nowoczesne, aż niepodobne do tego, co na co dzień widzę w Indiach. Po sklepach tutaj akurat nie chodziłam. Mieli tam „Snow World”, gdzie hindusi mają okazję porzucać się śnieżkami i pozjeżdżać na oblodzonej ślizgawce. Świetne miejsce dla tutejszych dzieci, dla których śnieg jest czymś trudnym do wyobrażenia.
Na tym zdjęciu widać pana, który na mnie krzyczy, że nie mogę robić zdjęcia :)


 
Później wybraliśmy się do kina 4D, było naprawdę świetne. Byłam w kinie 5D w Polsce, ale tutaj było moim zdaniem nawet lepiej. Potem zjedliśmy kolację. Spróbowałam świeżego soku z papai i muszę powiedzieć, że jest po prostu fantastyczny! Na koniec wybraliśmy się jeszcze do kina, żebym mogła zobaczyć indyjski film. Cóż, muszę przyznać, że niewiele z niego zrozumiałam (przez pierwsze minuty myślałam, że film jest w tamilskim języku, choć był po angielsku). Ich akcent jest totalnie inny niż brytyjski, niektóre słowa wymawiają kompletnie inaczej niż mnie uczono. Jestem w stanie ich zrozumieć jedynie, gdy mówią wolno, a i wówczas nie zawsze. Ale mimo to fajnie było zobaczyć indyjski film.
To co mnie zaskoczyło, to że ludzie są niesamowicie mili dla mnie. Gdy staliśmy blisko stoiska ze słodyczami zagadała do mnie dziewczyna, która tam sprzedawała. Byłam pewna, że będzie chciała mnie nakłonić do kupienia czegoś, ale nie – zapytała tylko o to skąd pochodzę, jak mam na imię i życzyła mi miłego pobytu tutaj. Identycznie było z wieloma innymi osobami. To niesamowicie miłe :) Wracaliśmy dosyć późno, bodajże około 1.00 w nocy. Przejeżdżając przez miasto widziałam ludzi śpiących tak po prostu na brzegach ulicy. Naprawdę dziwny widok…
Tutaj możecie zobaczyć mnie z „moją” indyjską rodzinką. Malutka Abani jest po prostu przesłodka :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz