środa, 22 czerwca 2011

Na miejscu


Na miejscu poznałam współlokatorów (chyba z  8 osób). Wprowadziłam się do pokoju, gdzie mieszka bardzo sympatyczna dziewczyna z Japonii. Współlokatorzy wdali mi się bardzo mili, warunki też niezłe, więc bardzo się ucieszyłam. Jakież było moje zdziwienie, gdy kilka godzin później przyszedł jakiś chłopak, który zapytał czy może już zabrać mnie i mój bagaż do innego mieszkania. Przeraziłam się nie na żarty. W międzyczasie nasłuchałam się tylu historii o tutejszym niezorganizowaniu i akcjach, jakie wywinięto tutaj innym osobom, że byłam bardzo mocno zestresowana takimi nagłymi zmianami. Ale stanęło na tym, że muszę się przeprowadzić i koniec. 

W międzyczasie doszłam do wniosku, że mój angielski jest zbyt słaby. Potrafiłam całkiem nieźle dogadać się ze współlokatorami z innych krajów, ale z hindusami… no cóż, w niektórych przypadkach prawie w ogóle.
Po jakimś czasie przyjechał po mnie manager. Ucieszyłam się, gdy tylko zauważyłam, że potrafię go zrozumieć dużo lepiej niż innych hindusów (choć do płynnej konwersacji wciąż jest daleko…). Powiedział, że mogę wybrać gdzie będę mieszkać – albo w szkole, albo w jego domu z jego rodziną. Zapytałam czy mogę mieszkać z innymi wolontariuszami i to był ten „piękny” moment, gdy dowiedziałam się, że… nie ma żadnych innych wolontariuszy!! Ostatecznie wybrałam mieszkanie u mojego menagera. Tak więc mieszkam w prawdziwie indyjskim domu, gdzie mieszkają: mój manager, jego żona, jego rodzice oraz jego 2,5-letnia córeczka Abani :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz