sobota, 16 lipca 2011

Indyjskie zwyczaje cz. I


Minęła już połowa mojego pobytu w Indiach, więc chyba najwyższa pora, by napisać coś więcej o panujących tu zwyczajach. Zacznę od tego, o czyj już wspominałam trochę – biały człowiek traktowany jest tu wyjątkowo. Obcy ludzie uśmiechają się do mnie, patrzą się na mnie, zagadują miło, życzą przyjemnego pobytu, czasem z jakiegoś względu dotykają mojego ramienia. Porównując jednak z arabami w Tunezji jest to innego typu zainteresowanie – tam bowiem wyłącznie mężczyźni mnie zaczepiali, natomiast tutaj wszyscy – kobiety, mężczyźni, dzieci i osoby starsze. Często też słyszę komplementy o tym, że jestem ładna, czy też, że mam piękne włosy - co ciekawe, słyszę je właśnie zawsze od kobiet i dziewczynek, a nie od mężczyzn. Niektórym mogłoby przeszkadzać, że ciągle ktoś mu się przypatruje, ale z drugiej strony to wspaniałe, że można samą swoją obecnością sprawić, że na czyjejś twarzy pojawi się uśmiech. Tak więc ja wcale tego nie unikam, a wręcz przeciwnie, choć faktycznie czasem można się poczuć zmęczonym czymś takim ;) Najbardziej jednak śmiać mi się chce zawsze z tego, że ludzie robią mi zdjęcia ukradkiem (lub też często wcale nie ukradkiem). Dosłownie jakbym była jakąś sławną osobą.

Innym zwyczajem, który początkowo totalnie mnie dezorientował jest kiwanie głową w celu oznajmienia „tak” lub „nie”. Wygląda to zupełnie inaczej niż u nas, a co najgorsze strasznie ciężko jest wyczuć różnicę pomiędzy kiwaniem na „tak”, a kiwaniem na „nie”. Oba gesty polegają na kiwaniu głową na boki z szyją jakby usztywnioną. Na moje oko to zawsze wygląda na „nie” :) Zdaje się, że różnica polega na tym, że „tak” to takie jakby delikatniejsze kiwanie od „nie”. Ale naprawdę ciężko to wyczuć.

Kolejna rzecz, która mnie tu zdziwiła, to ciągły widok mężczyzn trzymających się za ręce lub obejmujących jeden drugiego ramieniem. Początkowo myślałam, że po prostu do tego stopnia toleruje się tutaj homoseksualizm, ale jednak raczej nie w tym rzecz, bo jest to zjawisko bardzo częste i wygląda na to, że po prostu tak zachowują się tutaj koledzy. Z kolei dzieci raczej nie chcą trzymać się za ręce z dziećmi odmiennej płci. Gdy tańczymy chłopcy tańczą ze sobą w parze i dziewczynki też – inaczej nie chcieli.

Jeśli chodzi o zajęcia w szkole to dzieci zaczynają od 8:30 i kończą o 15:30, a w tym czasie mają 8 lekcji. Pomiędzy lekcjami nie ma przerw – jest tylko jedna w południe na obiad. W szkole nauczyciele często biją dzieci – albo uderzając je ręką, albo jakimś specjalnym kijem. Niby nie mocno, ale jednak niefajnie się na to patrzy. Przez ten zwyczaj bardzo ciężko jest mi zapanować nad klasą, gdy nie ma nauczyciela (a prawie zawsze nie ma). Dzieci po prostu są przyzwyczajone do tego sposobu zaprowadzania ciszy i nie reagują za bardzo na nic innego, bo tylko ten sposób jest tutaj stosowany dla ich uspokajania. A ja akurat jestem osobą w 100% przeciwną dawaniu nawet symbolicznego klapsa…

Klasy w szkole wyglądają zupełnie inaczej niż u nas. Tablicą jest po prostu ściana (pomalowana jak przypuszczam jakąś specjalną farbą). W klasie jest tylko 4-5 niziutkich stolików, przy których dookoła siedzi po kilka osób na podłodze. Krzeseł brak. Klasy nie są jakieś wybitnie czyste, ale przed wejściem ściąga się buty. Obowiązek ściągnięcia butów obowiązuje w bardzo wielu miejscach w Indiach, takich jak np. wszelkie biura, muzea, kościoły (nie tylko hinduskie, ale też katolickie).



Dzieci teoretycznie buciki mają, ale w praktyce rzadko ich używają. Pomimo, że na szkolnym podwórku jest trochę plastików czy innych śmieci, to zwykle i tak biegają tam boso. Innym indyjskim zwyczajem jest spanie na podłodze – zwykle bez jakiegokolwiek nakrycia czy poduszki. Po prostu kładą się na podłodze, nie rozkładając nic na niej i śpią. Nocą można zobaczyć ludzi śpiących tak nawet na ulicach.

Wstaje się tutaj dosyć wcześnie – wszystkie dzieci, nawet te 3-letnie o godz. 6:00 są już obudzone. Hindusi są bardzo pracowici i spora część z nich spędza w pracy praktycznie całe dnie. Edukacja jest tutaj moim zdaniem na bardzo wysokim poziomie. Dzieci idą do pierwszej klasy w wieku 5 lat. Od najmłodszych lat uczą się aż 3 języków – tamilskiego, hindi i angielskiego (co oznacza w tym przypadku 3 kompletnie różne alfabety!). Poniżej fotka z książki z rozmówkami hindi-tamilsko-angielskimi dla zobrazowania.


Wielu dorosłych zna oprócz tego jeszcze inne języki. W samych Indiach jest 26 różnych języków w zależności od regionu, ale wszędzie uczą się hindi i angielskiego - to najbardziej uniwersalne języki w tym kraju. Jednak ich wymowa angielskiego często różni się od wymowy brytyjskiej. To powoduje, że czasem ciężko jest się z nimi porozumieć nawet w podstawowych kwestiach.

Kolejną rzeczą o której chcę dziś wspomnieć jest to, że dzieci są tutaj stosunkowo grzeczne. Zwłaszcza, gdy skonfrontuję to z moimi doświadczeniami z dziećmi z polskich domów dziecka. Tutaj jest zupełnie inaczej. Dzieci naprawdę rzadko się ze sobą kłócą. Są dla siebie wzajemnie „rodziną” i tak się właśnie zachowują. Przytulają się wzajemnie, pomagają sobie. To naprawdę niesamowite, gdy widzi się 5-latkę która podchodzi do płaczącego 3-latka, który ma problem z ubraniem się samemu i zaczyna mu pomagać. Czasem zdarzy się, że jedno dziecko uderzy inne ręką w ramię za coś, ale na tym się kończy. Nie ma absolutnie żadnych większych problemów typu bójki, chociaż dzieci tutaj uczą się karate w ramach zajęć pozalekcyjnych. Inną różnicą w porównaniu do polskich domów dziecka jest brak jakichkolwiek problemów z kradzieżami czy zabieraniem sobie wzajemnie jakiś rzeczy czy zabawek. Dzieciaki są naprawdę zgrane i dobre dla siebie wzajemnie. Tak naprawdę jedyne, co sprawia, że czasem ciężko mi się tu pracuje to to, że są mega hałaśliwe. Doprowadzenie do absolutnej ciszy w 20-osobowej klasie jest praktycznie czymś niewykonalnym na dłużej niż 10 sekund, a i na 10 sekund jest to nie lada wyczyn.

Tak naprawdę całe Indie uważam za niezwykle hałaśliwe, zwłaszcza w mieście. Każdy kierowca używa klaksonu przynajmniej raz na minutę, a niektórzy nawet znacznie częściej. Kompletnie nie rozumiem po co. Ostatnio widziałam faceta jadącego na motocyklu, który trąbił pomimo, że miał przed sobą zupełnie pustą drogę – nie było żadnych pieszych, innych motocykli czy samochodów przed nim. Nie jestem w stanie zrozumieć co nimi kieruje. A teraz sobie wyobraźcie zakorkowaną ulicę, w której stoi kilkadziesiąt lub kilkaset samochodów i każdy trąbi co chwilę…

Na wsi byłoby względnie cicho, gdyby nie to, że co kawałek porozstawiane są głośniki, przez które nadawane są religijne pieśni. Muzyka jest naprawdę bardzo, bardzo głośna, a startują ok. 6tej rano, czasem nawet o 5tej o grają kilka godzin (choć na szczęście nie każdego dnia). To samo jest wieczorem. Natomiast przez kilka dni przed przyjazdem do tutejszej świątyni jakiegoś ich guru, muzyka i modły puszczane przez głośniki trwały niemal nieustannie od rana do nocy – czyli startowali ok. 5tej, kończyli lekko przed 23. Bez mocnych tabletek na ból głowy ciężko byłoby to wytrzymać. Natomiast ostatniej nocy puścili muzykę ok. godz. 3:00 w nocy! Na szczęście w miarę szybko skończyli.

To tyle na dziś, za jakiś czas kolejna porcja informacji o tutejszych zwyczajach :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz