poniedziałek, 4 lipca 2011

Kolejny weekend w Indiach

Sobota była baaardzo intensywna. Wstaliśmy o 6tej, by wyruszyć w długą podróż. Pojechaliśmy do szkoły, w której wcześniej pracowałam i zabraliśmy również część dzieciaków na wycieczkę. Pojechaliśmy wspólnie do skansenu. Sam dojazd trwał kilka godzin, w tym czasie nasłuchałam się całej masy tamilskich piosenek śpiewanych przez dzieciaki :) Mają naprawdę ogrom niespożytej energii i są mega hałaśliwe. Czy my też tacy byliśmy w tym wieku? ;)

W skansenie mogłam dowiedzieć się jak indyjska ludność żyła 100 lat temu. Można było też spróbować swoich sił w lepieniu z gliny.


Cóż, nie jestem w tym zbyt dobra. Nawet jeden z moich małych braciszków zrobił ładniejszy garnuszek niż ja ;)


 Można było też zobaczyć jak pani wyplata koszyczki i pierścionki z liści palmowych.


A ta pani maluje wzorki na rękach.


Jeszcze kilka zdjęć z tego miejsca...






Potem pojechaliśmy jeszcze w kilka miejsc. Byliśmy w parku krokodyli, gdzie jeden akwen totalnie mnie zaskoczył, bo była tam co najmniej setka krokodyli! Kilkadziesiąt w wodzie, kilkadziesiąt na piasku po jednej stronie, kilkadziesiąt po drugiej stronie. Leżały praktycznie jeden na drugim! Na zdjęciu widać tylko niewielką część z nich.




W kolejnym miejscu dzieciaki mogły się wyszaleć. Z ogromnej skały robiły sobie ślizgawkę :) Tutaj wreszcie widziałam małpki na wolności. Niestety były dość daleko i szybko się poruszały, tak więc ciężko było im zrobić zdjęcie. Za to od kóz dosłownie nie można było się opędzić :)








Wieczorem wybraliśmy się jeszcze na plażę. Weszłam do wody niby tylko po kolana, ale fale były tak duże, że ostatecznie cała byłam totalnie przemoczona. Dzieciaki też, a co za tym idzie cały autobus również :)


Po całym dniu byłam totalnie wykończona, ale zostaliśmy na noc w mieście. Spaliśmy w mieszkaniu AIESECerów, więc było bardzo międzynarodowo. Następnego dnia wybraliśmy się do centrum handlowego - na chwilę poczułam się jakbym wróciła do "cywilizowanego świata", bo wygląda ono całkiem nowocześnie. Ale zakupów tam raczej nie ma sensu robić, bo jest dosyć drogo (jak na Indie, bo ogólnie to ceny podobne jak w polskich centrach handlowych, może nawet troszeczkę niższe). Potem znowu wybraliśmy się na plażę,



Na koniec dotarliśmy do chińskiej restauracji, gdzie moi znajomi nauczyli mnie w końcu posługiwać się pałeczkami. Muszę się pochwalić, że zjadłam cały wielki talerz kolacji używając wyłącznie pałeczek!! :) A to wcale nie jest proste!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz