wtorek, 5 lipca 2011

Praca w nowej szkole


Są plusy i minusy zmiany szkoły. Po pierwsze zaletą jest to, że stworzono tutaj dla mnie plan zajęć. W poprzedniej szkole po prostu przychodziłam koło 9.00 i prowadziłam zajęcia do 15.30, co jakiś czas zmieniając grupę. Czasami grupa, którą się zajmowałam składała się z kilku klas, czasem było to pół klasy – nigdy do końca nie wiedziałam co mnie czeka następnego dnia, choć też zależało to w dużej mierze ode mnie. Tutaj natomiast mam codziennie 3-4 zajęcia 45-minutowe z różnymi, konkretnie określonymi klasami. Mogę się zawsze dobrze przygotować, bo wiem dokładnie ile czasu spędzę i z jaką grupą wiekową. Dzięki temu mniej improwizuje, choć i tak czasem trzeba, bo nie wszystko da się przewidzieć. Do tej pory zawsze śmiałam się z mojej niekreatywności, a teraz... kreatywność to moje podstawowe narzędzie pracy. I cieszę się z tego. Czuję, że się rozwijam. Daję innym coś od siebie i sama niesamowicie na tym korzystam. I o to właśnie chodzi :)

Tak więc do plusów zmiany mogę zaliczyć po pierwsze większy porządek dzięki planowi zajęć, po drugie mniejszą ilość zajęć do zorganizowania, a po  trzecie fakt, że mogę powtarzać te same gry i zajęcia z różnymi grupami, bo szkoła jest znacznie większa od poprzedniej. Nie muszę codziennie wymyślać czegoś nowego.

Jeśli chodzi o minusy to muszę powiedzieć, że dzieci tutaj są znacznie bardziej niegrzeczne i niesamowicie hałaśliwe. Po tygodniu zajęć czuję, że muszę zacząć oszczędzać gardło, bo wkrótce nie będę w stanie poprowadzić żadnych zajęć. Kolejnym minusem jest to, że otrzymuję tutaj znacznie mniejszą pomoc od nauczycieli niż w poprzedniej szkole. Często przychodzę do klasy i nauczyciela po prostu nie ma. Z dziewczynkami zwykle nie ma większego problemu, ale chłopcy bywają strasznie niegrzeczni. Jednak w niektórych klasach udało mi się znaleźć sojuszników wśród uczniów, którzy uspokajają dla mnie całą klasę i w razie potrzeby tłumaczą na tamilski dla innych. Ale to jest możliwe jedynie w klasach V i starszych. W młodszych klasach jest mi naprawdę ciężko poradzić sobie bez pomocy nauczyciela, bo dzieciaki po prostu mnie nie rozumieją. Należy jeszcze dodać, że w Indiach dzieci wcześniej idą do szkoły – zaczynają w wieku 5 lat. Prowadzenie zajęć w I klasach jest wręcz niemożliwe jeśli nie ma pomocy nauczyciela. Ostatnio myślałam, że będę w stanie przeprowadzić prostą zabawę, ale jednak się przeliczyłam. W pewnym momencie dzieciaki zaczęły po prostu śpiewać i mówić swoje tamilskie rymowanki. Nie wiem dlaczego, ja próbowałam je namówić do robienia czegoś innego :) A co najlepsze kontynuowały to przez 20 minut. No cóż, przynajmniej trochę czasu zleciało. Innym razem dla ułatwienia przeprowadziłam zajęcia plastyczne. Pożyczyłam z biura kilka kompletów kredek i dałam je dzieciom. Nawet nie pytajcie co się działo, gdy na koniec zajęć chciałam pozbierać od dzieci kredki, aby je oddać do biura… Małe diabełki dosłownie. Ale na szczęście żyję :) Natomiast hitem we wszystkich klasach okazała się zabawa ""bum czika bum". Czuję, że jak poprowadzę ją jeszcze ze 30 razy, to będę miała jej już dość do końca życia ;)

Dzieciaki nazywają mnie tutaj „akka”, co znaczy „siostra”. Mam naprawdę duże rodzeństwo teraz :) Tutaj zdjęcie z 7-klasistami, których udało mi się nauczyć tańca belgijskiego :)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz