poniedziałek, 8 sierpnia 2011

Nowe wieści sprzed wyjazdu


Ostatnio zbyt wiele wolnego czasu nie miałam, stąd taka cisza na blogu. Jednak nie było to spowodowane nadmiarem pracy, bo akurat przez ostatni tydzień przed moim wyjazdem dzieciaczki miały egzaminy codziennie, więc nie odbywały się inne zajęcia. Jedyną moją pracą było tworzenie konspektów zajęć, których  jednak niestety ja już nie zdążę poprowadzić. Poza tym wykorzystałam wolny czas na różne przyjemności – wybrałam się do kina,  trochę pozwiedzałam, odwiedziłam zoo, wybrałam się na zakupy i wzięłam udział w hinduskiej ceremonii z okazji 75-tych urodzin taty założyciela organizacji, w której pracuję.

Tu znowu mam ochotę napisać coś więcej o cenach – otóż bilet na film 3D  kosztował mnie 8,75 zł! Jako, że był to brytyjski film (ostatnia część Harrego Pottera), to pomimo, iż był w całości po angielsku, wyświetlane były także napisy (również angielskie). Tak jak już wspominałam, akcent i wymowa angielskiego w Indiach są totalnie inne i mogliby mieć czasem problemy ze zrozumieniem brytyjskiego angielskiego. Oj, jak bardzo przydałyby mi się takie dodatkowe napisy, gdy oglądałam indyjski film po angielsku, z którego niewiele zrozumiałam ;) Ciekawostką jest też to, że w indyjskich kinach podczas sensu zawsze jest przerwa, tak jak u nas w teatrze.

Odwiedziłam też 2 hinduskie świątynie i strasznie żałuję, że nie można było robić w środku zdjęć, bo byłyby to jedne z ciekawszych fotek. Świątynie są niesamowicie kolorowe i przepięknie zdobione, głównie figurami przedstawiającymi wizerunki bóstw. Wielokrotnie pytałam hindusów ilu bogów wyznają w swojej religii i nigdy nie mogłam od nich uzyskać żadnej, nawet przybliżonej liczby. Wszyscy odpowiadali tylko, że dużo. W końcu jednak przycisnęłam jedną osobę, żeby podała jakąkolwiek liczbę i powiedział, że… może 3 miliony, albo i więcej!!



Jednym z miło spędzonych dni był dzień, gdy wybrałyśmy się do zoo. Niby nie jest to daleko od Chennai (mniej niż 30 km), ale zajęło nam strasznie dużo czasu dotarcie do tego miejsca ze względu na korki i trudności ze znalezieniem odpowiedniego autobusu. Miałyśmy więc tylko kilka godzin na zwiedzenie tego największego zoo w Indiach, jednak już przy wejściu objawiło się rozwiązanie tego problemu – wypożyczalnia rowerów. Problem był tylko z Ksenią, która stwierdziła, że nie potrafi jeździć na rowerze, jednak i wtedy znalazło się rozwiązanie w postaci tandemu :) Nie zwracając zbyt dużo uwagi na wielokrotnie zadawane przez nią ze strachem w głosie pytanie „jesteście pewne?” wypożyczyłyśmy 1 zwykły rower i 1 tandem. Ja kierowałam tandemem :) Na początku wydawało się to niemal niemożliwe, kierownicą rzucało mi na wszystkie strony i nie mogłyśmy utrzymać równowagi przez dłużej niż 5 sekund. Ale ze mną nie ma poddawania się, więc po 10 minutach praktyki mogłyśmy już spokojnie wyruszyć w kierunku zwierzaków :)


Zoo jak zoo – nic wybitnie wyróżniającego poza jednym miejscem, gdzie biegały sobie małpki na wolności. Coś niesamowitego, można było podejść naprawdę bardzo blisko, choć dość szybko się przemieszczały. Jedna niemal spadła mi na głowę, bo zeskakiwały sobie z gałęzi na ziemię. Nie da się tego opisać, to trzeba przeżyć. Zdjęcia też tego nie oddają niestety, teraz żałuję, że nie nakręciłam filmiku, ale byłam tak podekscytowana, że nie pomyślałam o tym wtedy ;)



 Inną przygodę przeżyłyśmy na samym końcu, gdy chciałyśmy zobaczyć tygrysy. Pan z obsługi zaprosił nas do miejsca, gdzie turyści nie mają wstępu. Akurat karmiono tygrysy. Mogłyśmy stanąć dosłownie obok nich i patrzeć jak pożerają ogromne kawały mięsa wydając przy tym przerażające dźwięki. Na szczęście wciąż nas dzieliła solidna krata :)


Jeszcze trochę o cenach (nie mogę się powstrzymać):
- wstęp do zoo: mniej niż 2 zł
- wypożyczenie zwykłego roweru: 1 zł/godzinę
- wypożyczenie tandemu: 2,5/godzinę.
Oprócz tego na uwagę zasługuje fakt, iż w miejscach turystycznych ceny np. za lody czy inne przekąski nie są wyższe niż w innych miejscach. W Polsce doliczane są kosmiczne marże, a tutaj można sobie pozwolić na wszystko, na co ma się ochotę. Lody więc kosztowały mnie 90 gr, pyszne ciasteczka: 60 gr, a kubełek słodkiej kukurydzy: 1,20 zł. I jak tu nie kochać tego kraju? :)

Zakupy w Indiach są strasznie męczące, nawet w miejscach, w których ceny są stałe i nie trzeba się targować. A to za sprawą niesamowitych tłumów w sklepach. Kupując ubrania czy biżuterię kolejnym problemem staje się znalezienie czegoś nie udekorowanego przesadną ilością koloru złotego i innych błyskotek. Hindusi po prostu kochają złoto, oczywiście nawet jeśli nie jest prawdziwe. Dla nich im więcej – tym lepiej. Niektóre kolczyki są tak wielkie i tak ciężkie, że bałabym się, że ucho mi urwie, gdybym je założyła. A kupić można takie wielgachne „złote” kolczyki za dosłownie parę złotych. Gorzej mają osoby, które zdecydowanie wolną srebrny kolor biżuterii, jak ja. Wybór jest znacznie mniejszy, ale wciąż można znaleźć coś ciekawego za śmieszne ceny. Natomiast jeśli chodzi o prawdziwe srebro to z tego, co widziałam ceny nie są tutaj podobne jak w Polsce.

Jeśli ktoś zdecydowany jest za kupowanie ubrań po niskich cenach, to musi się przygotować na dość długi proces poszukiwania interesujących rzeczy (a może to ja jestem taka wybredna? ;) ). Np. w jednym dużym sklepie wybór był przeogromny, jednak duża część ubrań nie odpowiadało mi z powodu przesadnego zdobienia złotem i innymi świecidełkami, niektóre nie odpowiadały mi bo miały długi rękaw (kompletnie zbędny przy temperaturach jakie tu panują). Gdy już znajdywałam coś ciekawego, to okazywało się często, że to nie mój rozmiar (niestety każdy model był tylko w jednym, czasem w dwóch rozmiarach). Znalezienie więc czegoś odpowiedniego zajęło strasznie dużo czasu. Inaczej jest, jeśli jest się gotowym na wydanie większych kwot na zakupy ubrań. W takim przypadku można wybrać ładny materiał (a wybór jest niezły przy droższych z nich) i oddać do krawca, który uszyje z tego odpowiedni ubiór wedle naszego wyboru.

Zakupy ubrań w Indiach nie byłyby kompletne bez zakupu sari. Jest to ogromny pas materiału (na oko może 5m x 1m), z tego część odcina się i oddaje do krawcowej, by uszyła z tego krótką bluzeczkę. Oprócz tego należy kupić coś w stylu halki. Wiązanie sari proste nie jest i zajmuje sporo czasu. Poza tym istnieje ogromna ilość sposobów, na które można je nosić. Zdjęcie w sari za jakieś 1,5 tygodnia, bo niestety nie mam tutaj karty z tymi zdjęciami.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz